Zakaz handlu w niedzielę vs. branża sprzedaży detalicznej

Z danych GUS wynika, że sprzedaż detaliczna w marcu, czyli w pierwszym miesiącu obowiązywania nowych przepisów, była wyższa aż o 17,9 proc. od tej notowanej w lutym. Zdaniem ekspertów DNB Bank Polska zwiększające się regulacje nie pozostaną bez wpływu na rynek handlu w Polsce, w tym w szczególności na branżę FMCG, która zyska coraz większy udział w e-commerce. Jak wynika z raportu „Kierunki 2018. Ingerencja państwa w wybranych sektorach gospodarki – skala i warunki sukcesu”, przygotowanego przez DNB Bank Polska i firmę doradczą PwC, handel detaliczny w Polsce wciąż jeszcze jednak charakteryzuje się niewielkim stopniem interwencjonizmu państwowego.

Handel a gospodarka

Handel detaliczny jest jedną z ważniejszych gałęzi gospodarki. Odpowiada za 40,5 proc. polskiego PKB. W sektorze tym pracuje 18 proc. ogółu pracujących Polaków. Zgodnie z danymi GUS sprzedaż detaliczna w marcu była wyższa od lutowej aż o 17,9 proc. W porównaniu do marca 2017 rok jest wzrost o 8,8 proc. Zmiany w sprzedaży detalicznej są najszybszym wskaźnikiem pokazującym tendencje w wydatkach konsumpcyjnych społeczeństwa. W tej chwili jeszcze trudno powiedzieć, jak zamknięcie sklepów w niedzielę wpłynie na wyniki całego sektora handlu detalicznego w dłuższej perspektywie. Szczególnie ciekawe będą dane za kwiecień, w którym aż trzy niedziele były niedzielami bez handlu.
Zdaniem ekspertów DNB pod znakiem zapytania stoją szczególnie wyniki branży FMCG, która stanowi aż 35 proc. sektora handlu detalicznego. Na razie jednak spadku nie widać. Jak pokazują dane GUS sklepy handlujące żywnością, napojami i wyrobami tytoniowymi zanotowały w marcu znaczny wzrost sprzedaży (o 13,8 proc. r/r), co spowodowane było, m.in. przesunięciem zakupów świątecznych na koniec miesiąca, w związku z wcześniejszą datą świąt wielkanocnych. Kolejnym powodem dla zwiększonej sprzedaży artykułów spożywczych może być tendencja Polaków do dokonywania zakupów na tzw. „wszelki wypadek”. W obawie przed zamkniętymi sklepami w niedziele, niejednokrotnie także tymi osiedlowymi, robią większe niż zazwyczaj zakupy w piątki i soboty.

Koniunktura najważniejsza

W 2017 roku sprzedaż detaliczna w Polsce wzrosła o 7,3 proc. Średnioroczna stopa wzrostu do 2020 roku powinna oscylować wokół 3-4 proc. Jest to branża niezwykle uzależniona od koniunktury gospodarczej i warunków makroekonomicznych, a te w tej chwili są sprzyjające. Z drugiej strony wyzwaniem dla branży jest coraz większa presja cenowa oraz konkurencja, która wpływa na ograniczenie liczby atrakcyjnych miejsc na lokale handlowe, a także rosnąca liczba regulacji prawnych. Odłożony, na skutek interwencji Komisji Europejskiej pomysł podatku handlowego, może również w 2019 roku powrócić na agendę rządową, choć patrząc na doświadczenia innych krajów, które eksperymentowały z taką daniną oraz powód odroczenia jej w Polsce, można raczej spodziewać się co najwyżej łagodnego, jeśli w ogóle jakiegokolwiek wpływu na branżę.

Handel wolny od ograniczeń

Jak wynika z analizy DNB i PwC przeprowadzonej w sześciu krajach (Polska, USA, Wielka Brytania, Niemcy, Francja, Norwegia) rynek sprzedaży detalicznej jest jedną z branż najsilniej sprywatyzowanych. Państwo ma średnio zaledwie 0,38 proc. udziałów w spółkach objętych analizą. Wartość ta waha się od 0,03 proc. w Wielkiej Brytanii do zaledwie 0,92 proc. w Norwegii. W Polsce jest to 0,55 proc., co sprawia, że nie jest poważnym graczem rynkowym w tym sektorze. Wynika to z faktu, że sektor handlu detalicznego nie jest rynkiem o znaczeniu strategicznym, w którym znaczący udział państwa byłby uzasadniony. Jednocześnie, ze względu na swój bezpośredni wpływ na sytuację konsumentów, odznacza się on możliwie wysokim stopniem wolnej konkurencji, dlatego obecność państwa w spółkach działających w tym sektorze nie jest pożądana.
Również w sferze regulacji państwo ogranicza swoją obecność głównie do ochrony interesów konsumentów. Warto wspomnieć, że w Polsce udział tylko zakupów żywności i napojów bezalkoholowych w wydatkach ogółem gospodarstw domowych stanowi prawie jedną czwartą. Interwencjonizm państwowy ma więc przede wszystkim za zadanie przeciwdziałać nieuczciwym praktykom rynkowym, które miałby negatywny wpływ na sytuację klientów.
Oczywiście państwo wpływa na sytuację rynku handlu detalicznego również w sposób bardziej pośredni, za pomocą środków, które nie są adresowane bezpośrednio do przedsiębiorców działających w tym sektorze. Doskonałym przykładem tego typu mechanizmu jest program „Rodzina 500 plus”, którego cele mają charakter czysto społeczny, a który w praktyce wpływa na popyt konsumpcyjny i wyniki sprzedażowe firm handlowych. Kolejnym przykładem takiego wpływu jest najnowszy pomysł rządu zakładający wyprawkę dla każdego dziecka uczącego się w szkole w wysokości 300 zł, która ma przysługiwać do 18. roku życia. W branży sprzedaży detalicznej interwencjonizm państwowy we wszystkich analizowanych krajach jest bardzo niewielki i nie przekracza 8 proc.

Zyska e-commerce

W krajach, gdzie przedsiębiorcy prowadzący działalność handlową cieszą się najwyższym poziomem liberalizmu gospodarczego, rentowność operacyjna spółek jest względnie wysoka. Jakkolwiek rozwój gospodarczy danej branży jest wypadkową wielu czynników, brak zbędnych regulacji sprzyja wykorzystaniu potencjału rozwojowego sektora oraz ekspansji nie tylko na rynku krajowym, lecz również na rynkach zagranicznych.
Brak istotnej ingerencji państwa w branżę handlu detalicznego wydaje się być zrozumiały ze względu na specyfikę rynku i brak występowania szczególnych przesłanek racjonalizujących interwencjonizm. Wprowadzone w Polsce zmiany będą miały docelowo dwojaki charakter w poszczególnych obszarach. Raczej krótkookresowy wpływ zaobserwujemy w dostosowaniu zachowań konsumentów i „przyzwyczajeniu się” do niedziel z zamkniętymi sklepami. Wspomniane wcześniej zakupy „na wszelki wypadek” długo się nie utrzymają, bo to tylko jeden dzień bez handlu, a poza tym duża część małych sklepów jest otwarta.
Nie można także pominąć wpływu tych regulacji na rynek pracowników zatrudnionych w handlu oraz usługach bezpośrednio związanych z handlem (np. usługi ochrony czy też sprzątania), na którym według różnych źródeł pracę docelowo może stracić około 30 tys. osób. Przy obecnej sytuacji na rynku pracownicy ci nie będą mieli większego problemu ze znalezieniem nowego zajęcia. W średniej i dłuższej perspektywie będziemy natomiast obserwować jeszcze większy nacisk, a tym samym jeszcze szybszy rozwój e-commerce, Najbardziej widoczny rozwój sprzedaży internetowej obserwujemy w branżach związanych z odzieżą, elektroniką czy też książkami i muzyką, a więc teraz nadchodzi czas na inne sektory, w tym z pewnością FMCG.

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Pierwsze skutki zakazu handlu w niedziele

Aby odpowiedzieć na rosnącą potrzebę oparcia decyzji o rzetelne i sprawdzone informacje, Zarząd Retail Institute podjął decyzję o opublikowaniu wyników odwiedzalności centrów handlowych za okres od 1 stycznia do 20 maja 2018 roku oraz podsumowujący wyniki z 11 tygodni obowiązywania nowych regulacji prawnych, tj. od 5 marca do 20 maja 2018 roku.

Odwiedzalność w ponad 120 centrach handlowych w okresie od 1 stycznia do 20 maja 2018 roku spadła o -2,6% w porównaniu do analogicznego okresu 2017 roku. Oznacza to, że centra odwiedziło ponad -3,14 miliona klientów mniej niż w ciągu pierwszych dwudziestu tygodni 2017 roku. Największe spadki odnotowały centra znajdujące się na obrzeżach miast (-4,4%] oraz te, w których dominującą rolę pełni operator spożywczy (-4,3%). Od początku roku, centra handlowe straciły -5.7 miliona klientów robiących do tej pory zakupy w niedziele (-30,25%). Część z nich, a dokładnie ponad +2,5 miliona osób, odwiedziło jednak galerie handlowe między poniedziałkiem a sobotą, co pozwoliło galeriom nieznacznie zminimalizować straty.

Dane Instytutu stają się jednak dużo bardziej interesujące po zawężeniu dat i analizie wyników z pierwszych 11 tygodni obowiązywania zakazu handlu w niedziele, tj. od 5 marca 2018 do 20 maja 2018. Jednoznacznie wówczas widać, że słabe wyniki centrów w pierwszej połowie roku można powiązać ze zmianą regulacji prawnych i z wprowadzeniem zakazu handlu w niedziele. Od 5 marca 2018 do 13 maja 2018 odnotowano bowiem:
• Spadek o -2,75 mln klientów w porównaniu do analogicznego okresu 2017 roku (-4,12%)
• Spadek o -5,8 mln klientów w niedziele (-58,2%)
• Wzrost o + 3,05 mln klientów odwiedzających centra od poniedziałku do soboty.

Analiza Retail Institute potwierdza również to, że centra odnotowywały dobre wyniki do tygodnia, w którym wprowadzono zakazu handlu w niedziele oraz to, że część klientów zaczyna korzystać z galerii w pozostałe dni tygodnia.

Interpretując dane, warto zwrócić uwagę na to, że porównywane okresy roku 2018 i 2017 różnią się liczbą dni roboczych oraz handlowych niedziel. Aby zminimalizować tzw. efekt kalendarzowy, eksperci z Retail Institute zastosowali analizę „like for like (przypis: porównanie wyników z okresów tygodniowych mających tę samą liczbę dni roboczych; tj. poniedziałek do poniedziałku, wtorek do wtorku, etc.). Analiza potwierdziła +2,9% wzrost wyników odwiedzalności centrów w dni handlowe i pracujące w pierwszej połowie 2018 do tego samego okresu 2017 roku. Co niezwykle interesujące, po wejściu w życie zakazu handlu w niedziele, centra odnotowują nieznaczny, bo 0,67% wzrost odwiedzalności w niedziele handlowe. Oznacza to, że klienci nadal chętnie robią zakupy w niedziele, jeżeli tylko mogą.

„Obserwujemy z uwagą zarówno odwiedzalność centrów handlowych jak i obroty generowane przez firmy wynajmujące na ich terenie powierzchnie handlowo-usługowe. Analizy za kwiecień opublikujemy już w piątek 1 czerwca co pozwoli nam monitorować dalej 3 główne zmiany zaobserwowane w marcu:
• wzrost +4,7% obrotów wszystkich kategorii operujących na terenie CH
• spadek obrotów firm modowych o -7,4%
• spadek obrotów firm usługowych (rozrywka, kawiarnie, restauracje) o blisko -20%
• wzrost sprzedaży specjalistycznych produktów spożywczych o +67% co częściowo pokazuje przygotowania Polaków do Świąt Wielkanocnych jak również efekt kupowania „na zapas” przed pierwszymi niehandlowymi niedzielami.

– Ten ostatni wskaźnik, jeśli powtórzy się w ciągu następnych miesięcy, może obalić teorię o tym, że zakaz handlu w niedziele przełoży się na wzrost obrotów w lokalnych sklepikach. Małe sklepy, choć bywają bardzo urokliwe, w porównaniu do oferty operatorów super i hipermarketów oraz specjalistycznych sklepów spożywczych operujących w centrach handlowych mają nadal za wąską ofertę produktów (i usług!!) oraz za wysokie ceny aby realnie wejść w konkurencję z liderami – powiedziała Anna Szmeja, Prezes Retail Institute.

¬ródło: raport Retail Institute

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Polscy konsumenci kochają małych sprzedawców

Polski rynek handlu detalicznego jest coraz mniej różnorodny. Ekspansja dyskontów i wielkich sieci handlowych zwiększa się z roku na rok, dyktując ceny, które zabijają małych detalistów i sklepy wyspecjalizowane oraz obniżają jakość dostępnych na rynku produktów.

Ta przykra rzeczywistość znacznie odbiega od potrzeb współczesnego konsumenta, tzw. Transaction Rexa. Jak wynika z raportu „Różnorodność rynkowa w czasach nowego konsumenta”, opartego na wynikach badań przeprowadzonych przez platformę do opłacania i obniżania rachunków MAM, aż 50% Polaków uważa, że monopol wielkich sieci handlowych negatywnie wpływa na jakość oferty producentów. Co więcej, dla 82% badanych właśnie jakość jest drugim najważniejszym kryterium wyboru sklepu stacjonarnego i decyzji zakupowej, a 69 % preferuje małe sklepy ze względu na zaufanie, jakim darzy pracujących w nich sprzedawców.

Czego oczekuje nowy konsument?

Wbrew obiegowym opiniom Polacy posiadają silny sentyment do tzw. mikroprzedsiębiorstw handlowych i opowiadają się za ich ochroną. Dlaczego? Jak wynika z badań przeprowadzonych przez platformę MAM, Polacy cenią w małych sklepach wyższą jakość oferowanych produktów, bliską lokalizację oraz fachową wiedzę sprzedawcy. Małe sklepy są preferowane przez Polaków, głównie ze względu na budowanie zaufania opartego na osobistej relacji ze sprzedawcą (wskazania 69% respondentów), dogodną lokalizację (63%) oraz znajomość przez sprzedawcę personalnych potrzeb klienta (61%). Oczywiście nie bez znaczenia pozostają czynniki takie jak: jakość obsługi klienta (58%) czy fachowa wiedza sprzedawcy (55%) – podstawowe cechy poszukiwane przez Transaction Rexa – nowoczesnego konsumenta, który oczekuje od rynku zaspokojenia swoich potrzeb.

Coś więcej niż cena

Co więcej, badania trendów i zwyczajów zakupowych Polaków pokazują, że w podejmowaniu decyzji coraz bardziej istotne stają się tzw. czynniki pozacenowe. Z analizy odpowiedzi respondentów na pytanie, o ile cena może wzrosnąć, jeśli sklep zaoferuje poszukiwaną przez klienta wartość dodaną, wynika, że najczęściej wskazywana (dominanta) odpowiedź na to pytanie to aż 25%!

W ekstremalnych przypadkach, głównie związanych z oferowaniem wyższej jakości produktów, cena produktu u detalisty może być wyższa niż u konkurencji nawet o 47%. Ponad 51% badanych otwarcie zadeklarowała, że jest w stanie zapłacić więcej, jeśli będzie miała do dyspozycji wyjątkowy, niedostępny nigdzie indziej asortyment.
Dane te powinny być zatem wskazówką głównie dla małych detalistów, którzy zgodnie z oczekiwaniami współczesnych konsumentów powinni stawiać na specjalizację i jakość.

Receptą konsolidacja

Mikroprzedsiębiorcy mogą też pokusić się o połączenie sił. Według badania MAM konsolidacja małych księgarni, sklepów sportowych lub drogerii, podobna do „miękkich franczyz” w branży spożywczej, może być sposobem na zdobycie rozpoznawalności i zaufania konsumentów. Wyspecjalizowany sklep sieciowy to z punktu widzenia klienta często również sklep lokalny, funkcjonujący na zasadzie franczyzy ze znajomym sprzedawcą. Nie bez znaczenia jest również etyka. I to mali sprzedawcy powinni w takiej sytuacji wykorzystać swoją olbrzymią przewagę nad sieciami handlowymi.

Społeczna odpowiedzialność lokalnych sklepów może zatem nie tylko wywołać pozytywne zmiany społeczne w otoczeniu detalisty, ale także posłużyć za potężne narzędzie marketingowe i budowanie przewagi.
Niestety działania, które w ostatnim czasie są podejmowane na polskim rynku handlowym, nie pokrywają się z jasno określonymi potrzebami polskich konsumentów.
– Dzisiejszy świat handlu to świat ceny. To samonapędzający się mechanizm, który doprowadził do tego, że praktycznie w każdej branży podstawowym czynnikiem gwarantującym sprzedaż jest najniższa cena. Powstanie gigantów, którzy bez pardonu zajmują każdą dostępną połać rynku, eliminuje mniejszą konkurencję, która dzięki różnorodności dawała rynkowi równowagę i satysfakcję klientom. Nadzieją na przywrócenie zdrowej różnorodności są oczekiwania nowego konsumenta – świadomego, wymagającego, stawiającego na odpowiednią jakość oferty oraz poziom obsługi. A to są w stanie zaoferować nie rynkowi dominatorzy, a mali, elastyczni sprzedawcy, którzy dają konsumentom znacznie więcej niż giganci – specjalizację, profesjonalizm i relacje – mówi Marcin Walaszczyk, dyrektor zarządzający platformy do obniżania i opłacania rachunków za media MAM.

Czy to koniec wielkich sieci?

Oczywiście, że nie. Warto jednak zastanowić się, jaką strategię rozwoju powinni przyjąć rynkowi giganci w obliczu nowych potrzeb polskich konsumentów. Wprowadzanie kolejnych kategorii produktowych do niewyspecjalizowanych sklepów wielkopowierzchniowych nie jest oczekiwaniem Polaków. Sprzedaż książek, sprzętu RTV/AGD, odzieży czy sprzętu sportowego powinna pozostać w rękach wyspecjalizowanych sprzedawców. W przeciwnym razie istnieje niebezpieczeństwo, że niewyspecjalizowane sieci handlowe mogą negatywnie wpłynąć na producentów / dostawców w różnych segmentach dóbr i usług, a w efekcie na jakość i różnorodność dostępnej oferty.

Dlaczego różnorodność jest tak ważna?

Z biznesem jest jak z biologią – im większe zróżnicowanie, tym więcej korzyści. To kluczowe dla zdrowej gospodarki. Niektóre duże przedsiębiorstwa handlowe, w pogoni za szybkim zyskiem, zaburzają równowagę tego ekosystemu. Jeśli działania sieci handlowych będą dalej zmierzać w dotychczasowym kierunku, rola handlu małoformatowego osłabnie. Efektem tego będzie zmniejszenie udziałów rynkowych i zwiększenie koncentracji sprzedaży w sieciach wielkoformatowych reprezentowanych przez kilku głównych graczy. Stracą na tym przede wszystkim konsumenci. Ponadto taka polityka będzie niezgodna z przyjętą w Polsce tradycją konsumencką i obowiązującym trendami.

Pełna treść raportu platformy MAM „Różnorodność rynkowa w czasach nowego konsumenta” jest dostępna na stronie https://mam.prowly.com/31834-polscy-konsumenci-kochaja-malych-sprzedawcow

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Jak firmy zachęcają Polaków do przedświątecznych zakupów?

Według przeprowadzonego w listopadzie tego roku badania przez GFK, Instytut badający rynki, 2/3 badanych konsumentów powiedziało, że nie wie co to jest Czarny Piątek. Ankietowani deklarowali jednak, że gdyby zamierzali skorzystać z tej oferty, kupowaliby przede wszystkim odzież, buty i bieliznę (46 proc.), sprzęt RTV i elektronikę użytkową (37 proc.), a na trzecim miejscu artykuły do wyposażenia mieszkania i sprzęt AGD (31 proc.). Mimo niskiej świadomości Polaków na temat przeniesionych jak kalka promocji z USA, przypadający na ostatni piątek listopada Czarny Piątek i poprzedzający go tydzień przynoszą producentom większe zyski niż każdy inny tydzień w roku. Najlepiej sprzedającą się grupą produktów jest sprzęt RTV, w tym telewizory, których kupujemy w tym czasie aż 60 proc. więcej.

Wyprzedaże na lęki codzienności

Polski Czarny Piątek i następujący zaraz po nim Cyber Poniedziałek (analogiczne wyprzedaże trwają w sieci), od amerykańskich różnią się m.in. tym, że różnica pomiędzy okazyjną a normalną ceną produktu nie jest zbyt duża. W USA sięga do 70% i Amerykanie cały rok czekają na ten dzień wielkich okazji zakupowych. Do Polski obie promocje zostały przeniesione kilka lat temu i dopiero raczkują. Z roku na rok zainteresowanie jest jednak coraz większe, chociaż nie tak duże jak mogliby oczekiwać producenci i handlowcy. Zdaniem socjologa nowe formy zachęcania do zakupów trafiają w Polsce na podatny grunt.

– Jesteśmy krajem o niskich wynagrodzeniach, dla wielu Polaków zakupy są trudną decyzją, potrzebujemy impulsu i uzasadnienia i tym czymś są promocje, dlatego również te nowe formy przeniesione z innych krajów wpisują się w nasz rodzimy rynek – mówi Jarema Piekutowski, socjolog. – Z drugiej strony robienie zakupów działa trochę jak narkotyk, otępiająco na różne bóle, na czarną dziurę, w której wielu z nas siedzi na co dzień, uśmierza pewne lęki i troskę o jutro.

Z danych GUS-u wynika, że ponad połowa Polaków zarabia mniej niż 2480 zł. na rękę, a około 1/3 zarabia poniżej 2 tys. zł. Czarny Piątek i Cyber Poniedziałek, tak jak świąteczne promocje i każda inna wyprzedaż mogą być tym czynnikiem wyzwalającym chęć kupowania, aby oderwać się na chwilę od realiów codzienności.

@@

Słodkie odliczanie do świąt

Czarny Piątek i Cyber Poniedziałek to nie jedyny sposób na sprzedaż przeniesiony zza granicy, który zakorzenia się na polskim gruncie. Hitem ostatnich lat i wciąż rosnącym segmentem polskiego rynku są kalendarze adwentowe, zwyczaj przeniesiony z Czech i Niemiec. Na niecały miesiąc przed świętami mają umilić odliczanie dni do Gwiazdki. Ze słodyczami, kosmetykami, a nawet porcją alkoholu na każdy dzień. To nie tylko skromny upominek, taki prezent może kosztować zarówno 40 jak i 400 zł. Co sprawiło, że kalendarze adwentowe, stały się tak popularne w Polsce?

– W Czechach kalendarzyk ze zdrowymi przekąskami w okienkach jest stałym elementem naszej przedświątecznej oferty od zawsze. A wypuszczenie go na polski rynek zainicjowali sami klienci, którzy pytali o niego – mówi Martin Wallner, współwłaściciel Mixit.

Skąd ta potrzeba otaczania się świątecznymi produktami i otwartość na nie? Zdaniem socjologa taka forma inkulturacji, kiedy jedna kultura przenika drugą i przejmuje różne zwyczaje, bazuje na potrzebie świętowania, oderwania się od pracy, która w Polsce jest bardzo silna.

– W Europie jesteśmy jednym z krajów, w których tygodniowo pracuje się najwięcej godzin, więc mamy dużą potrzebę odpoczynku i świętowania – mówi Jarema Piekutowski. – Rozluźnia się też przekazywanie tradycji rodzinnych, jesteśmy mniej przywiązani do tych typowo polskich czy katolickich.

W przedświątecznych zabiegach o uwagę (i portfel) klientów, biznes wykorzystuje też tzw. „zasadę społecznego dowodu słuszności” – kupują wszyscy i to się udziela, nikt nie chce być gorszy.

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zakaz handlu w niedziele wpłynie na wynagrodzenia pracowników

– Wprowadzenie ograniczeń handlu w każdą niedzielę spowoduje spadek wynagrodzeń pracowników, w myśl oczywistej zasady, im mniej dni pracy, tym niższa płaca. Trudno ocenić, czy ten ubytek zastałby w jakiejś części skompensowany w pozostałe dni tygodnia. Jednocześnie też można się spodziewać dodatkowej presji ze strony pracowników, by płace jednak nie zostały obniżone proporcjonalnie do skrócenia czasu pracy, co może przyjść łatwiej w obecnych warunkach panujących na rynku pracy. Warto też zwrócić uwagę, że spadek wysokości wynagrodzenia dotknąłby nie tylko pracowników handlu, ale także sporej grupy zatrudnionych w obsłudze placówek handlowych, na przykład w firmach ochrony oraz usług porządkowych. Konsekwencją byłby także spadek zatrudnienia – mówi Roman Przasnyski, Główny Analityk Gerda Broker. Z przygotowanego jeszcze w ubiegłym roku raportu PwC na ten temat wynika, że pracę wskutek ograniczenia handlu we wszystkie niedziele mogłoby stracić około 36 tys. osób. Tym samym zmniejszyłyby się także wpływy budżetu z tytułu podatków i składek na ubezpieczenia społeczne (według szacunków PwC nawet o 1,8 mld zł).

Na Węgrzech wprowadzenie zakazu handlu we wszystkie niedziele odbiło się negatywnie na wynagrodzeniach pracowników. Węgrzy nie mogli już liczyć na 50% dodatki za pracę w niedziele, a za nadgodziny w tygodniu dodatek wynosił jedynie 30%. – Również przykłady innych krajów pokazują, że zakaz handlu w niedziele odczuwalny jest przez pracowników pod postacią zwolnień i spadku liczby godzin pracy. Jakkolwiek w krótkim okresie zakaz nie wpłynie wyraźnie na płace godzinowe, ponieważ produktywność pracowników się nie zmieni, to w ciągu miesiąca przynajmniej część pracowników zarobi mniej ze względu na mniejszą liczbę godzin pracy. W długim okresie zakaz może spowolnić tempo wzrostu wynagrodzeń w handlu, w stosunku do reszty gospodarki. Stanie się tak jeżeli zgodnie z deklarowanym zamysłem ustawodawcy, zakaz handlu nieproporcjonalnie uderzy w sklepy wielkopowierzchniowe i sieciowe. Te sklepy przeciętnie lepiej płacą pracownikom i ich wolniejszy rozwój negatywnie odbije się na ich płacach – dodaje Rafał Trzeciakowski, Ekonomista FOR.

@@

Jak już wielokrotnie alarmowali przedstawiciele branży handlowej, wprowadzenie zakazu handlu w obecnie procedowanym kształcie, poskutkuje całkowitym zamknięciem centrów handlowych w niedziele. – Zakaz handlu we wszystkie niedziele w miesiącu odbije się bardzo negatywnie na wynagrodzeniach osób zatrudnionych w centrach handlowych, a dla części będzie wręcz oznaczał utratę pracy. Chodzi w szczególności o studentów i osoby starsze, które właśnie w weekendy podejmują dodatkową pracę w restauracjach, kinach czy punktach usługowych zlokalizowanych w galeriach. Nie zapominajmy również, że personel centrów to nie tylko sprzedawcy, ale również osoby dbające o czystość czy ochroniarze. Jeśli z grafika każdej z tych osób wyjmiemy 4 do 5 dni w miesiącu, a więc zmniejszymy ich etat o 25 proc., to będzie musiało się to przełożyć na spadek wynagrodzenia, ewentualnie na reedukację etatów – podsumowuje Radosław Knap, Dyrektor Generalny PRCH. Jak pokazują dane wspomnianego już Raportu PwC, w wyniku wprowadzenia zakazu handlu we wszystkie niedziele, tylko w centrach handlowych obroty spadną o 4-5 miliardów złotych, a zatrudnienie od 19-20 tysięcy osób.

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Polskie firmy bardziej ostrożne wobec partnerów handlowych

Mniej sprzedaży w oparciu o kredyt kupiecki

Analiza wywiadów z polskimi respondentami wskazuje na to, że w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy sprzedaż na zasadach kredytu kupieckiego uległa zmniejszeniu – zarówno w kontekście transakcji krajowych, jak i eksportu. W przypadku tych pierwszych, zanotowano spadek o 5 punktów procentowych względem roku ubiegłego i jest to obecnie około 32,0 proc. transakcji. Podobną zmianę zanotował wskaźnik dla transakcji w z zagranicznymi kontrahentami
– wynosi on obecnie 25,7 proc. w odniesieniu do  30,3 proc. w 2016 r.

Analogicznie jak w ubiegłym roku, sprzedaż z odroczonym terminem płatności w naszym kraju (28,9 proc.) stanowi dużo mniejszą część łącznej liczby transakcji w porównaniu ze średnią dla reszty Europy. Zarówno w Europie Zachodniej, jak i Wschodniej średnia ta oscyluje obecnie wokół 40 proc. Jest to kontynuacja trendu spadkowego z ostatnich lat, podczas gdy jeszcze w 2014 r. Polska notowała poziomy zbliżone do dzisiejszej średniej europejskiej.

Wzrasta liczba przeterminowanych faktur

W dalszym ciągu rośnie liczba nieuregulowanych w terminie płatności. W ciągu ostatnich 12 miesięcy odsetek takich należności wzrósł o ok. 5 pkt proc. i jest to obecnie 38,8 proc. Mimo znacznego wzrostu, jest to ciągle wynik poniżej średniej dla regionu Europy Wschodniej, która wynosi 41,5 proc. Wzrósł z kolei wskaźnik cyklu regulowania należności (DSO) z zeszłorocznych 71 dni do 88 dni. Jest on o 27 dni dłuższy niż dla Europy Wschodniej ogółem.

Zmniejszyła się za to liczba faktur zaliczonych do niespłacalnych, odsetek ten wynosi obecnie około 1 procenta (1,2 proc. w 2016 r.). Są to przede wszystkim należności krajowe (ok. 80 proc. z nich) i najczęściej pochodzące z sektorów budowlanego, trwałych dóbr konsumpcyjnych, spożywczego oraz usług biznesowych. Połowa respondentów przyznała, że odpisy te wynikały z upadłości kontrahentów.

Dłuższe oczekiwanie na zapłatę, szczególnie w budowlance

Zdaniem polskich przedsiębiorców okres oczekiwania na zapłatę wyniósł średnio  56 dni, czyli o sześć dni dłużej aniżeli w roku ubiegłym. Polska pod tym względem zajmuje drugie miejsce w Europie Wschodniej. W przypadku krajowych transakcji, klienci B2B otrzymywali średnio 30 dni na uregulowanie swoich płatności i jest to okres o 5 dni dłuższy aniżeli w roku poprzednim. O 4 dni wzrósł także średni termin płatności oferowany zagranicznym kontrahentom i obecnie wynosi on 34 dni.

24 proc. respondentów spodziewa się pogorszenia związanego z praktykami płatniczymi swoich klientów B2B w ciągu najbliższych dwunastu miesięcy, podczas gdy tylko 13 proc. oczekuje poprawy. Aż 89,2 proc. respondentów doświadczyło opóźnień w płatnościach, zaś blisko 1 z nich stwierdziła, że ze względu na spóźnione otrzymanie zapłaty zmuszeni byli opóźnić płatności na rzecz swoich dostawców. Najdłuższe terminy płatności były wyznaczane w branży budowlanej (38 dni) i w maszynowej (39 dni). Najkrótsze terminy były oferowane klientom w branży tekstylnej (14 dni). Mimo najłagodniejszych warunków, najpóźniej regulowane były zaległości w sektorze budowlanym.   

– Tegoroczne wyniki badania są potwierdzeniem trendu widocznego w ostatnich trzech latach – polskie firmy są zdecydowanie bardziej ostrożne od swoich konkurentów branżowych w innych krajach europejskich. Oprócz tego systematycznie rośnie liczba nieregulowanych w terminie należności. Patrząc na te wyniki, musimy brać pod uwagę duże zmiany zarówno w Polsce, jak i na świecie. Ewentualne ryzyko można znacznie zmniejszyć poprzez dokładną weryfikację swoich kontrahentów korzystając z usług wyspecjalizowanych firm oraz dzięki ubezpieczeniu kluczowych kontraktów. Pozwoli to zminimalizować potencjalne straty oraz odzyskać w szybszym terminie zapłatę od nierzetelnego partnera biznesowego. 

Paweł Szczepankowski, dyrektor zarządzający Atradius w Polsce

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Ile to kosztuje?

Do tej pory maksymalna kara za wykroczenia związane z informowaniem o cenach towarów i usług wynosiła 1,5 tys., teraz może to być nawet 20 tys. zł za jednorazowe naruszenie prawa.

– Ustawa wprowadza bardzo wysokie kary w przypadku niedopełnienia obowiązków informacyjnych dotyczących cen. Nowe prawo przewiduje karę administracyjną za tego typu zaniechanie do 20 tys. złotych. Natomiast w przypadku, gdy dojdzie do trzykrotnego naruszenia zapisów ustawy w ciągu roku, kara może wynieść 40 tys. złotych, przy czym ustawodawca pozostawił do ustalenia urzędnikom, jaka ta kara ostatecznie będzie – mówi Radosław Płonka, adwokat w Kancelarii Prawnej Płonka Ozga, ekspert prawny BCC.

@@

Uchwalona przez Sejm w maju 2014 r. ustawa ma na celu realizację procesu deregulacji i dostosowanie prawa do realiów rynku – napisano w uzasadnieniu.

– Głównym plusem tej ustawy jest zniesienie obowiązku oznaczania każdego towaru indywidualnie na półce. Obecnie będzie można to zrobić w inny sposób, byleby cena była wskazana w sposób jednoznaczny. To jest niewątpliwy plus tej ustawy. Przedsiębiorca nie będzie miał potrzeby angażowania pracowników do metkowania każdego towaru z osobna, pracownicy będą mogli zająć się bardziej produktywną pracą – wskazuje Radosław Płonka.

Problemy, jakie mogą powstać z powodu nakładania wysokich kar finansowych na firmy, są większe od korzyści, jakie wynikają z nowego prawa – uważa jednak ekspert prawny BCC.

Do tej pory maksymalna stawka kary według Kodeksu wykroczeń wynosiła 1500 zł, ale odpowiedni przepis został uchylony. Dodatkowym czynnikiem ryzyka jest to, że wysokość kar będzie w dużym stopniu zależeć od uznaniowej decyzji urzędników. W rezultacie negatywne skutki nowych regulacji najmocniej odczują małe i mikroprzedsiębiorstwa, ponieważ wysokość kar w relacji do ich przychodu jest bardzo wysoka.

– Hipermarkety do tej pory radziły sobie w ten sposób, że wprowadzały system kodów kreskowych. Natomiast mikro- i mali przedsiębiorcy, których nie stać na wdrożenie tego kosztownego systemu, oznaczali każdy towar na półce z osobna – mówi ekspert prawny BCC.

W przypadku rozbieżności lub wątpliwości co do ceny oferowanego produktu, na mocy nowej ustawy konsument będzie miał prawo żądać sprzedaży tego produktu po cenie dla niego najkorzystniejszej. W założeniu ma to zniechęcać firmy do stosowania praktyk mających na celu wykorzystanie nieuwagi klientów do sprawdzenia, jakie są rzeczywisty koszty nabycia danego towaru czy usługi.

Choć konsumenci mają pełne prawo do wiarygodnych informacji dotyczących sprzedawanych produktów, w tym jednoznacznie określonych cen, to – zdaniem Płonki – ochrona ich interesów nie wymaga tak wysokich sankcji. Podkreśla, że ustalając ich wysokość, ustawodawca źle wyważył z jednej strony, społeczną szkodliwość niedopełnienia tych obowiązków przez firmy, a z drugiej – społeczne koszty związane z możliwym bankructwem przedsiębiorcy.

– Konsekwencją tego typu rozwiązania może być utrata miejsca pracy, a także likwidacja niektórych mniejszych firm, które nie będą w stanie ponieść tego typu kosztu. Wysokość kary jest nieadekwatna do stopnia społecznej szkodliwości takiego czynu – uważa Płonka.

źródło: newseria.pl

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *