Weekend? O nie, za dwa dni znów poniedziałek!

Weekend? O nie, za dwa dni zn&;w poniedziałek!
Syndrom poniedziałku, czyli powracający lęk przed pracą, może objawiać się zniechęceniem i negatywnym podejściem do obowiązk&;w zawodowych, a w skrajnej postaci wywołuje takie objawy jak stres, bezsenność czy dolegliwości fizyczne. Do gł&;wnych przyczyn poniedziałkowych fobii należy nadmiar pracy, brak czasu na odpoczynek i regenerację, złe relacje ze wsp&;łpracownikami oraz stresująca atmosfera panująca w firmie.

Badania przeprowadzone przez amerykańskich specjalist&;w, dowodzą, że najmniej produktywnym dniem tygodnia jest właśnie poniedziałek. Już wtedy aż jedna trzecia pracownik&;w odczuwa zmęczenie. Może to wynikać z faktu, że podczas weekendu pracą martwi się aż 65% badanych, a prawie połowa respondent&;w poświęca sw&;j wolny czas w sobotę i niedzielę na bieżące sprawy zawodowe.

– Syndrom poniedziałku dotyczy nie tylko tak zwanych białych kołnierzyk&;w, kt&;rzy kojarzą się z korporacyjnym wyścigiem szczur&;w. Coraz częściej lęk przed pracą odczuwają też pracownicy innych sektor&;w, jak np. nauczyciele, sprzedawcy czy pracownicy fizyczni – wyjaśnia Magdalena Pawłowska, konsultant HR24.com.pl – U niekt&;rych może objawiać się jedynie narzekaniem na pracę i wyładowywaniem frustracji podczas spotkań ze znajomymi
 i na portalach społecznościowych, natomiast u innych przybiera postać poważnego zaburzenia zagrażającego zdrowiu psychicznemu i fizycznemu.

Jak się jednak okazuje, poniedziałek nie musi być najgorszym dniem tygodnia. Według badań przeprowadzonych przez Instytut Gallupa w Stanach Zjednoczonych nastr&;j
w poniedziałek wcale nie jest taki zły por&;wnując go z innymi dniami tygodnia. Przyczyną negatywnych odczuć jest to, że po wolnym weekendzie perspektywa powrotu do pracy nie wydaje się przyjemna. Negatywne emocje dodatkowo pogłębia pesymistyczne nastawienie.

–  Powodem złej sławy poniedziałku jest też fakt, że ludzie chętnie dodają do niego negatywną ideologię, co pogłębia niechęć nie tyle wobec samego dnia, co konieczności powrotu do pracy – m&;wi Magdalena Pawłowska z HR24. – Wydaje im się, że
w poniedziałek dłużej stoją w korkach oraz że więcej czasu spędzają w sklepowych kolejkach. W praktyce wcale tak nie jest, a złudzenie jest efektem negatywnego nastawienia.

Sposobem, by uniknąć nerw&;w związanych z powrotem do pracy po weekendzie jest zmiana podejścia. Magdalena Pawłowska zaleca też nieprzynoszenie pracy do domu oraz traktowanie roboczego tygodnia jako całości, a nie poszczeg&;lnych dni:
– Wolny czas należy poświęcić na odpoczynek, co pozwoli naładować baterie i nabrać sił na nowy tydzień. Być może praca sama w sobie nie jest zła, a niechęć do niej wynika
z przemęczenia. W przypadku os&;b, kt&;re na tyle boją się pracy, że odbija się to na ich zdrowiu, problem leży głębiej. W&;wczas konieczne jest ustalenie czynnik&;w, kt&;re wywołują silny stres oraz pr&;ba ich ograniczenia. Gdy to nie zadziała, warto pomyśleć o zmianie pracy.

Nie ulega wątpliwości, że zły nastr&;j pracownika wpływa negatywnie na działanie firmy. Te przedsiębiorstwa, kt&;re zdają sobie z tego sprawę starają się ograniczyć efekt poniedziałku. Przykładowo Ruby Receptionist w USA przewiduje premię stu dolar&;w za pojawienie się tego dnia w pracy. Z kolei szwajcarska firma działająca w branży informatycznej
w poniedziałki dopuszcza pracę z domu.

– Choć takie metody należą do rzadkości, by ułatwić sobie start w nowy tydzień warto skupić się na zaletach wykonywanego zawodu i korzyściach jakie się z tym wiążą. Wymagający szef czy powtarzające się nadgodziny nie determinują całej pracy. Być może atrakcyjne wynagrodzenie czy ciekawi wsp&;łpracownicy sprawiają, że praca w gruncie rzeczy nie jest taka zła – podsumowuje Magdalena Pawłowska z HR24.

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Weekend? O nie, za dwa dni znów poniedziałek!

Weekend? O nie, za dwa dni zn&;w poniedziałek!
Syndrom poniedziałku, czyli powracający lęk przed pracą, może objawiać się zniechęceniem i negatywnym podejściem do obowiązk&;w zawodowych, a w skrajnej postaci wywołuje takie objawy jak stres, bezsenność czy dolegliwości fizyczne. Do gł&;wnych przyczyn poniedziałkowych fobii należy nadmiar pracy, brak czasu na odpoczynek i regenerację, złe relacje ze wsp&;łpracownikami oraz stresująca atmosfera panująca w firmie.

Badania przeprowadzone przez amerykańskich specjalist&;w, dowodzą, że najmniej produktywnym dniem tygodnia jest właśnie poniedziałek. Już wtedy aż jedna trzecia pracownik&;w odczuwa zmęczenie. Może to wynikać z faktu, że podczas weekendu pracą martwi się aż 65% badanych, a prawie połowa respondent&;w poświęca sw&;j wolny czas w sobotę i niedzielę na bieżące sprawy zawodowe.

– Syndrom poniedziałku dotyczy nie tylko tak zwanych białych kołnierzyk&;w, kt&;rzy kojarzą się z korporacyjnym wyścigiem szczur&;w. Coraz częściej lęk przed pracą odczuwają też pracownicy innych sektor&;w, jak np. nauczyciele, sprzedawcy czy pracownicy fizyczni – wyjaśnia Magdalena Pawłowska, konsultant HR24.com.pl – U niekt&;rych może objawiać się jedynie narzekaniem na pracę i wyładowywaniem frustracji podczas spotkań ze znajomymi
 i na portalach społecznościowych, natomiast u innych przybiera postać poważnego zaburzenia zagrażającego zdrowiu psychicznemu i fizycznemu.

Jak się jednak okazuje, poniedziałek nie musi być najgorszym dniem tygodnia. Według badań przeprowadzonych przez Instytut Gallupa w Stanach Zjednoczonych nastr&;j
w poniedziałek wcale nie jest taki zły por&;wnując go z innymi dniami tygodnia. Przyczyną negatywnych odczuć jest to, że po wolnym weekendzie perspektywa powrotu do pracy nie wydaje się przyjemna. Negatywne emocje dodatkowo pogłębia pesymistyczne nastawienie.

–  Powodem złej sławy poniedziałku jest też fakt, że ludzie chętnie dodają do niego negatywną ideologię, co pogłębia niechęć nie tyle wobec samego dnia, co konieczności powrotu do pracy – m&;wi Magdalena Pawłowska z HR24. – Wydaje im się, że
w poniedziałek dłużej stoją w korkach oraz że więcej czasu spędzają w sklepowych kolejkach. W praktyce wcale tak nie jest, a złudzenie jest efektem negatywnego nastawienia.

Sposobem, by uniknąć nerw&;w związanych z powrotem do pracy po weekendzie jest zmiana podejścia. Magdalena Pawłowska zaleca też nieprzynoszenie pracy do domu oraz traktowanie roboczego tygodnia jako całości, a nie poszczeg&;lnych dni:
– Wolny czas należy poświęcić na odpoczynek, co pozwoli naładować baterie i nabrać sił na nowy tydzień. Być może praca sama w sobie nie jest zła, a niechęć do niej wynika
z przemęczenia. W przypadku os&;b, kt&;re na tyle boją się pracy, że odbija się to na ich zdrowiu, problem leży głębiej. W&;wczas konieczne jest ustalenie czynnik&;w, kt&;re wywołują silny stres oraz pr&;ba ich ograniczenia. Gdy to nie zadziała, warto pomyśleć o zmianie pracy.

Nie ulega wątpliwości, że zły nastr&;j pracownika wpływa negatywnie na działanie firmy. Te przedsiębiorstwa, kt&;re zdają sobie z tego sprawę starają się ograniczyć efekt poniedziałku. Przykładowo Ruby Receptionist w USA przewiduje premię stu dolar&;w za pojawienie się tego dnia w pracy. Z kolei szwajcarska firma działająca w branży informatycznej
w poniedziałki dopuszcza pracę z domu.

– Choć takie metody należą do rzadkości, by ułatwić sobie start w nowy tydzień warto skupić się na zaletach wykonywanego zawodu i korzyściach jakie się z tym wiążą. Wymagający szef czy powtarzające się nadgodziny nie determinują całej pracy. Być może atrakcyjne wynagrodzenie czy ciekawi wsp&;łpracownicy sprawiają, że praca w gruncie rzeczy nie jest taka zła – podsumowuje Magdalena Pawłowska z HR24.

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Podsumowanie roku 2013 na rynku mobile i prognoza na rok 2014

W 2013 roku na rynku mobile najbardziej widoczna była walka o prym wszelkiego rodzaju komunikator&;w typu WhatsUp, SnapChat, Messenger, ponieważ Facebook nagle zorientował się, że ludzi zaczyna przytłacza
 korzystanie z ich serwisu. Szczeg&;lnie wśr&;d młodszych użytkownik&;w zarysował się trend masowej ucieczki z Facebooka na rzecz komunikator&;w mobilnych. Gł&;wnym powodem rezygnacji był natłok informacji jakich codziennie dostarcza ten najpopularniejszy serwis społecznościowy. Ten trend spowodował m.in. wydzielenie aplikacji Messenger z gł&;wnej aplikacji Facebook i jej nachalne promowanie wśr&;d użytkownik&;w. W kontekście uzależnienia Facebook został nawet nazwany papierosem XXI wieku.

Kiedyś problemem był dostęp do informacji – teraz problemem jest zbyt duża ilość informacji, kt&;ra do nas dociera. Potrzeba więc skutecznego filtra i takim  początkowo wydawał się właśnie Facebook. W kt&;rymś momencie filtr przestał się jednak sprawdzać, bo ilość informacji zaczęła przytłaczać ludzi. Oczywiście fajnie mieć wiadomości w "mojej prywatnej gazecie" (Facebook News Feed) dobrane na podstawie tego co mnie interesuje, a nie subiektywnego wyboru jakiegoś redaktora naczelnego. To podejście jest słuszne, ale lektura gazety, kt&;ra ma nieskończoną liczbę stron i można ją czytać 24 godziny na dobę jest męcząca. To gł&;wne wyzwanie dla Facebooka na rok 2014 – ograniczyć liczbę stron w "swojej gazecie".

W kontekście komunikator&;w na telefony kom&;rkowe – ciekawym, ale nieco sp&;źnionym ruchem było udostępnienie komunikatora BlackBerry na inne urządzenia. Wcześniej tylko użytkownicy tej marki mogli ze sobą rozmawiać za darmo, ale w związku z drastycznym spadkiem ich liczby trzeba było zmienić strategię. Ruch ten został jednak wykonany o kilka lat za p&;źno. BlackBerry miało jeden z pierwszych komunikator&;w, ale trzymało go tylko dla użytkownik&;w swojej platformy.

W 2013 roku r&;wnież Yahoo dostrzegło, że ilość informacji docierających do konsument&;w jest zbyt duża, w związku z czym czują się oni nimi przytłoczeni. W tym obszarze zawarli dosyć kontrowersyjną transakcję z 17-letnim Nickiem D’Aloiso, płacąc mu 30 mln dolar&;w za jego aplikację Summly. Wybrnęli z tego, pokazując na koniec 2013 roku do czego będą jej używać. Chodziło właśnie o wykorzystanie algorytm&;w tej aplikacji do przygotowania streszczeń z informacji, a to nie lada wyzwanie, ponieważ wymaga zrozumienia języka naturalnego przez komputer.

Podsumowując rok 2013 dla rynku mobile można stwierdzić, że był to rok dynamicznego rozwoju serwis&;w społecznościowych na telefonach. Jednocześnie dało się zauważyć, że zachwyt szybko przeminął i najwięksi gracze zaczęli szukać alternatywnej drogi. W Polsce pojawiła się nawet kampania społeczna "Wyloguj się do życia", kt&;ra zachęcała młode osoby do spotykania się ze znajomymi poza siecią – w prawdziwym świecie. W tym kontekście powstało też kilka aplikacji, kt&;re zachęcają do wchodzenia ze znajomymi w interakcję poza siecią. Jedna z nich – LetsMeetApp – została stworzona przez Polak&;w. Ketchuppp, aplikacja o podobnych założeniach, powstała w Holandii.

Drugi istotny trend jaki dało się zaobserwować to walka sieci reklamowych o wykorzystanie danych o użytkownikach podczas dostarczania im reklamy. Najpierw Apple uniemożliwił reklamodawcom identyfikację użytkownik&;w za pomocą r&;żnych zmiennych typu "MAC Address urządzenia", zastępując wszystko swoim identyfikatorem Advertiser ID (AID). Potem Google zaczęło szyfrować wyniki wyszukiwań swoich użytkownik&;w. Oczywiście wszystko pod zasłoną zwiększenia prywatności użytkownik&;w, ale wiadomo, że chodziło o gromadzone o użytkownikach dane audience, dzięki kt&;rym p&;źniej można wyświetlić im bardziej dopasowaną reklamę.

Dane o użytkownikach gromadzone są w trzech obszarach: demografia, intencje i zainteresowania. Wiadomo, że wcześniej wszyscy gromadzący dane w zakresie intencji robili to na podstawie tzw. referer&;w – analizowali skąd użytkownik przyszedł do nich na stronę. Jeżeli był to Google, sprawdzali co wpisał w wyszukiwarce zanim do nich trafił. Google rozpoczynając szyfrowanie uniemożliwił odczytywanie tych informacji przez zewnętrzne firmy i sam położył na tym łapę. W tym samym kontekście nastąpiło też połączenie sieci reklamy audience Google oraz Facebooka. Facebook ma bowiem najlepszą bazę pod kątem demografii  i zainteresowań użytkownik&;w, a Google najlepiej zna ich bieżące intencje. £ącząc swoje siły pokryli trzy najważniejsze obszary: demografia, intencje i zainteresowania. Wcześniej Facebook m&;gł kupować dane o intencjach od zewnętrznych dostawc&;w, z pominięciem Google. Jednak, gdy Google zaczęło szyfrować wyniki, Facebook musiał się „dogadać”, żeby mieć dostęp do bardzo istotnych z ich punktu widzenia danych. Ten alians reklamowy Google i Facebooka pokazuje jeszcze jedną rzecz, że Google stracił trochę wiarę w swoją sieć społecznościową Google+. Gdyby tak nie było, nie szedłby na żadne kompromisy i nie dogadywał się Facebook.

Trzeci istotny trend 2013 roku to wyjście Internetu do świata fizycznego. Wprowadzanie przez Apple iBeacon, urządzeń umożliwiających precyzyjną nawigację wewnątrz pomieszczeń oraz promowanie tego standardu gdzie się da pokazuje, że w 2014 roku będzie to coś istotnego. Związane jest to z tak zwanym marketingiem sąsiedztwa – proximity marketing, czyli możliwością wysyłania komunikat&;w reklamowych do użytkownik&;w znajdujących się w pobliżu jakiejś lokalizacji. Oczywiście nie będzie to robione w spos&;b tak nachalny, jak chociażby wysyłane kiedyś przez sieć ProxyAd reklamy Bluetooth w centrach handlowych w Polsce. W czasach reklamy audience najbardziej istotne będą same dane z iBeacons – reklamodawca będzie wiedział, że w sklepie oglądam konkretny produkt, a swoją reklamę będzie m&;gł skierować do mnie p&;źniej, kiedy będę w domu przed komputerem. Rok 2014 powinien przynieść wiele cywilizowanych form reklamowych i dopasowanie reklamy do rzeczywistych zainteresowań i potrzeb odbiorcy.

Nie można zapominać też o trendzie niezwiązanym z samymi urządzeniami, kt&;rych używają konsumenci, ale z infrastrukturą telekomunikacyjną. Ponieważ coraz więcej danych przesyłanych jest przez użytkownik&;w, a są one coraz cięższe (oglądane film&;w video, zdjęcia w wysokiej rozdzielczości etc.), wszyscy operatorzy kom&;rkowi muszą modernizować swoje sieci. Operator sieci Play na koniec 2013 roku zaczął wprowadzać sieć LTE – niestety nie obyło się bez problem&;w technicznych i niezadowolonych konsument&;w. Był to też kolejny rok spadku ARPU (średnie przychody na użytkownika / ang. Average Revenue Per User) w sieciach operator&;w kom&;rkowych. Mają oni obecnie dosyć spory problem – z jednej strony muszą inwestować w infrastrukturę grube miliardy złotych, żeby obsłużyć ciągle rosnące obciążenie sieci, a z drugiej strony spadają im przychody z usług, kt&;re świadczą. W roku 2013 żaden z operator&;w nie pokazał nic przełomowego w zakresie wyjścia z tej sytuacji. Desperackie i chaotyczne ruchy operatora sieci Plus, kt&;ry od inteligentnych dom&;w, przez płatności mobilne przeszedł do sprzedaży ubezpieczeń pokazują, z jak dużym wyzwaniem będą musieli się zmierzyć operatorzy kom&;rkowi w 2014 roku. Tylko Orange można pochwalić za krok we właściwym kierunku w 2013 roku. Operator stwierdził, że swoją zbyt przeciążoną sieć kom&;rkową można wesprzeć własną siecią Wi-Fi. Rozpoczął więc intensywną promocję swoich własnych FunSpot&;w, czyli HotSpot&;w Wi-Fi. Ta alternatywna dla sieci kom&;rkowej infrastruktura docelowo pewnie przejmie część ruchu od sieci kom&;rkowej. Zakładając, że i tak użytkownicy większość ruchu kom&;rkowego generują z pomieszczeń zamkniętych, gdzie potencjalnie jest jakaś sieć Wi-Fi to ruch ten wydaje się bardzo strategiczny. W obszarze niezależnych sieci Wi-Fi pojawili się niedawno r&;wnież nowi gracze. Pierwszym z nich była sieć FreeHotSpot oferująca darmowy dostęp do Wi-Fi gościom restauracji i kawiarni z wieloma benefitami dla właściciela lokalu. Tuż po jej starcie pojawiła się sieć SocjalWiFi, kt&;ra oferuje darmową sieć  Wi-Fi w zamian za promocję danego lokalu na Facebooku.

Dynamika zmian w 2013 roku była olbrzymia i tego samego można się spodziewać w roku 2014. Internet przenosi się na urządzenia mobilne, a rynek on-line zmierza w kierunku podziału pomiędzy 3 graczy: Apple, Google i Facebook. Microsoft walczy dzielnie, ale romans z Nokią chyba nie był dobrym pomysłem. Coraz trudniej jest się też przebić z nowymi rzeczami w gąszczu codziennie pojawiających się setek nowych aplikacji na telefony kom&;rkowe. W samym tylko AppStore, kt&;ry jest bardzo selektywny, jest już ponad 1 mln aplikacji. W kolejnych latach hegemonia dużych podmiot&;w będzie się tylko umacniać, a wszystko, co ciekawe, i tak finalnie zostanie kupione przez jednego z wielkiej tr&;jki.

Autorem komentarza jest Piotr Surmacki, tw&;rca aplikacji LetsMeetApp

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Weekend? O nie, za dwa dni znów poniedziałek!

Weekend? O nie, za dwa dni zn&;w poniedziałek!
Syndrom poniedziałku, czyli powracający lęk przed pracą, może objawiać się zniechęceniem i negatywnym podejściem do obowiązk&;w zawodowych, a w skrajnej postaci wywołuje takie objawy jak stres, bezsenność czy dolegliwości fizyczne. Do gł&;wnych przyczyn poniedziałkowych fobii należy nadmiar pracy, brak czasu na odpoczynek i regenerację, złe relacje ze wsp&;łpracownikami oraz stresująca atmosfera panująca w firmie.

Badania przeprowadzone przez amerykańskich specjalist&;w, dowodzą, że najmniej produktywnym dniem tygodnia jest właśnie poniedziałek. Już wtedy aż jedna trzecia pracownik&;w odczuwa zmęczenie. Może to wynikać z faktu, że podczas weekendu pracą martwi się aż 65% badanych, a prawie połowa respondent&;w poświęca sw&;j wolny czas w sobotę i niedzielę na bieżące sprawy zawodowe.

– Syndrom poniedziałku dotyczy nie tylko tak zwanych białych kołnierzyk&;w, kt&;rzy kojarzą się z korporacyjnym wyścigiem szczur&;w. Coraz częściej lęk przed pracą odczuwają też pracownicy innych sektor&;w, jak np. nauczyciele, sprzedawcy czy pracownicy fizyczni – wyjaśnia Magdalena Pawłowska, konsultant HR24.com.pl – U niekt&;rych może objawiać się jedynie narzekaniem na pracę i wyładowywaniem frustracji podczas spotkań ze znajomymi
 i na portalach społecznościowych, natomiast u innych przybiera postać poważnego zaburzenia zagrażającego zdrowiu psychicznemu i fizycznemu.

Jak się jednak okazuje, poniedziałek nie musi być najgorszym dniem tygodnia. Według badań przeprowadzonych przez Instytut Gallupa w Stanach Zjednoczonych nastr&;j
w poniedziałek wcale nie jest taki zły por&;wnując go z innymi dniami tygodnia. Przyczyną negatywnych odczuć jest to, że po wolnym weekendzie perspektywa powrotu do pracy nie wydaje się przyjemna. Negatywne emocje dodatkowo pogłębia pesymistyczne nastawienie.

–  Powodem złej sławy poniedziałku jest też fakt, że ludzie chętnie dodają do niego negatywną ideologię, co pogłębia niechęć nie tyle wobec samego dnia, co konieczności powrotu do pracy – m&;wi Magdalena Pawłowska z HR24. – Wydaje im się, że
w poniedziałek dłużej stoją w korkach oraz że więcej czasu spędzają w sklepowych kolejkach. W praktyce wcale tak nie jest, a złudzenie jest efektem negatywnego nastawienia.

Sposobem, by uniknąć nerw&;w związanych z powrotem do pracy po weekendzie jest zmiana podejścia. Magdalena Pawłowska zaleca też nieprzynoszenie pracy do domu oraz traktowanie roboczego tygodnia jako całości, a nie poszczeg&;lnych dni:
– Wolny czas należy poświęcić na odpoczynek, co pozwoli naładować baterie i nabrać sił na nowy tydzień. Być może praca sama w sobie nie jest zła, a niechęć do niej wynika
z przemęczenia. W przypadku os&;b, kt&;re na tyle boją się pracy, że odbija się to na ich zdrowiu, problem leży głębiej. W&;wczas konieczne jest ustalenie czynnik&;w, kt&;re wywołują silny stres oraz pr&;ba ich ograniczenia. Gdy to nie zadziała, warto pomyśleć o zmianie pracy.

Nie ulega wątpliwości, że zły nastr&;j pracownika wpływa negatywnie na działanie firmy. Te przedsiębiorstwa, kt&;re zdają sobie z tego sprawę starają się ograniczyć efekt poniedziałku. Przykładowo Ruby Receptionist w USA przewiduje premię stu dolar&;w za pojawienie się tego dnia w pracy. Z kolei szwajcarska firma działająca w branży informatycznej
w poniedziałki dopuszcza pracę z domu.

– Choć takie metody należą do rzadkości, by ułatwić sobie start w nowy tydzień warto skupić się na zaletach wykonywanego zawodu i korzyściach jakie się z tym wiążą. Wymagający szef czy powtarzające się nadgodziny nie determinują całej pracy. Być może atrakcyjne wynagrodzenie czy ciekawi wsp&;łpracownicy sprawiają, że praca w gruncie rzeczy nie jest taka zła – podsumowuje Magdalena Pawłowska z HR24.

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Weekend? O nie, za dwa dni znów poniedziałek!

Weekend? O nie, za dwa dni zn&;w poniedziałek!
Syndrom poniedziałku, czyli powracający lęk przed pracą, może objawiać się zniechęceniem i negatywnym podejściem do obowiązk&;w zawodowych, a w skrajnej postaci wywołuje takie objawy jak stres, bezsenność czy dolegliwości fizyczne. Do gł&;wnych przyczyn poniedziałkowych fobii należy nadmiar pracy, brak czasu na odpoczynek i regenerację, złe relacje ze wsp&;łpracownikami oraz stresująca atmosfera panująca w firmie.

Badania przeprowadzone przez amerykańskich specjalist&;w, dowodzą, że najmniej produktywnym dniem tygodnia jest właśnie poniedziałek. Już wtedy aż jedna trzecia pracownik&;w odczuwa zmęczenie. Może to wynikać z faktu, że podczas weekendu pracą martwi się aż 65% badanych, a prawie połowa respondent&;w poświęca sw&;j wolny czas w sobotę i niedzielę na bieżące sprawy zawodowe.

– Syndrom poniedziałku dotyczy nie tylko tak zwanych białych kołnierzyk&;w, kt&;rzy kojarzą się z korporacyjnym wyścigiem szczur&;w. Coraz częściej lęk przed pracą odczuwają też pracownicy innych sektor&;w, jak np. nauczyciele, sprzedawcy czy pracownicy fizyczni – wyjaśnia Magdalena Pawłowska, konsultant HR24.com.pl – U niekt&;rych może objawiać się jedynie narzekaniem na pracę i wyładowywaniem frustracji podczas spotkań ze znajomymi
 i na portalach społecznościowych, natomiast u innych przybiera postać poważnego zaburzenia zagrażającego zdrowiu psychicznemu i fizycznemu.

Jak się jednak okazuje, poniedziałek nie musi być najgorszym dniem tygodnia. Według badań przeprowadzonych przez Instytut Gallupa w Stanach Zjednoczonych nastr&;j
w poniedziałek wcale nie jest taki zły por&;wnując go z innymi dniami tygodnia. Przyczyną negatywnych odczuć jest to, że po wolnym weekendzie perspektywa powrotu do pracy nie wydaje się przyjemna. Negatywne emocje dodatkowo pogłębia pesymistyczne nastawienie.

–  Powodem złej sławy poniedziałku jest też fakt, że ludzie chętnie dodają do niego negatywną ideologię, co pogłębia niechęć nie tyle wobec samego dnia, co konieczności powrotu do pracy – m&;wi Magdalena Pawłowska z HR24. – Wydaje im się, że
w poniedziałek dłużej stoją w korkach oraz że więcej czasu spędzają w sklepowych kolejkach. W praktyce wcale tak nie jest, a złudzenie jest efektem negatywnego nastawienia.

Sposobem, by uniknąć nerw&;w związanych z powrotem do pracy po weekendzie jest zmiana podejścia. Magdalena Pawłowska zaleca też nieprzynoszenie pracy do domu oraz traktowanie roboczego tygodnia jako całości, a nie poszczeg&;lnych dni:
– Wolny czas należy poświęcić na odpoczynek, co pozwoli naładować baterie i nabrać sił na nowy tydzień. Być może praca sama w sobie nie jest zła, a niechęć do niej wynika
z przemęczenia. W przypadku os&;b, kt&;re na tyle boją się pracy, że odbija się to na ich zdrowiu, problem leży głębiej. W&;wczas konieczne jest ustalenie czynnik&;w, kt&;re wywołują silny stres oraz pr&;ba ich ograniczenia. Gdy to nie zadziała, warto pomyśleć o zmianie pracy.

Nie ulega wątpliwości, że zły nastr&;j pracownika wpływa negatywnie na działanie firmy. Te przedsiębiorstwa, kt&;re zdają sobie z tego sprawę starają się ograniczyć efekt poniedziałku. Przykładowo Ruby Receptionist w USA przewiduje premię stu dolar&;w za pojawienie się tego dnia w pracy. Z kolei szwajcarska firma działająca w branży informatycznej
w poniedziałki dopuszcza pracę z domu.

– Choć takie metody należą do rzadkości, by ułatwić sobie start w nowy tydzień warto skupić się na zaletach wykonywanego zawodu i korzyściach jakie się z tym wiążą. Wymagający szef czy powtarzające się nadgodziny nie determinują całej pracy. Być może atrakcyjne wynagrodzenie czy ciekawi wsp&;łpracownicy sprawiają, że praca w gruncie rzeczy nie jest taka zła – podsumowuje Magdalena Pawłowska z HR24.

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Podsumowanie roku 2013 na rynku mobile i prognoza na rok 2014

W 2013 roku na rynku mobile najbardziej widoczna była walka o prym wszelkiego rodzaju komunikator&;w typu WhatsUp, SnapChat, Messenger, ponieważ Facebook nagle zorientował się, że ludzi zaczyna przytłacza
 korzystanie z ich serwisu. Szczeg&;lnie wśr&;d młodszych użytkownik&;w zarysował się trend masowej ucieczki z Facebooka na rzecz komunikator&;w mobilnych. Gł&;wnym powodem rezygnacji był natłok informacji jakich codziennie dostarcza ten najpopularniejszy serwis społecznościowy. Ten trend spowodował m.in. wydzielenie aplikacji Messenger z gł&;wnej aplikacji Facebook i jej nachalne promowanie wśr&;d użytkownik&;w. W kontekście uzależnienia Facebook został nawet nazwany papierosem XXI wieku.

Kiedyś problemem był dostęp do informacji – teraz problemem jest zbyt duża ilość informacji, kt&;ra do nas dociera. Potrzeba więc skutecznego filtra i takim  początkowo wydawał się właśnie Facebook. W kt&;rymś momencie filtr przestał się jednak sprawdzać, bo ilość informacji zaczęła przytłaczać ludzi. Oczywiście fajnie mieć wiadomości w "mojej prywatnej gazecie" (Facebook News Feed) dobrane na podstawie tego co mnie interesuje, a nie subiektywnego wyboru jakiegoś redaktora naczelnego. To podejście jest słuszne, ale lektura gazety, kt&;ra ma nieskończoną liczbę stron i można ją czytać 24 godziny na dobę jest męcząca. To gł&;wne wyzwanie dla Facebooka na rok 2014 – ograniczyć liczbę stron w "swojej gazecie".

W kontekście komunikator&;w na telefony kom&;rkowe – ciekawym, ale nieco sp&;źnionym ruchem było udostępnienie komunikatora BlackBerry na inne urządzenia. Wcześniej tylko użytkownicy tej marki mogli ze sobą rozmawiać za darmo, ale w związku z drastycznym spadkiem ich liczby trzeba było zmienić strategię. Ruch ten został jednak wykonany o kilka lat za p&;źno. BlackBerry miało jeden z pierwszych komunikator&;w, ale trzymało go tylko dla użytkownik&;w swojej platformy.

W 2013 roku r&;wnież Yahoo dostrzegło, że ilość informacji docierających do konsument&;w jest zbyt duża, w związku z czym czują się oni nimi przytłoczeni. W tym obszarze zawarli dosyć kontrowersyjną transakcję z 17-letnim Nickiem D’Aloiso, płacąc mu 30 mln dolar&;w za jego aplikację Summly. Wybrnęli z tego, pokazując na koniec 2013 roku do czego będą jej używać. Chodziło właśnie o wykorzystanie algorytm&;w tej aplikacji do przygotowania streszczeń z informacji, a to nie lada wyzwanie, ponieważ wymaga zrozumienia języka naturalnego przez komputer.

Podsumowując rok 2013 dla rynku mobile można stwierdzić, że był to rok dynamicznego rozwoju serwis&;w społecznościowych na telefonach. Jednocześnie dało się zauważyć, że zachwyt szybko przeminął i najwięksi gracze zaczęli szukać alternatywnej drogi. W Polsce pojawiła się nawet kampania społeczna "Wyloguj się do życia", kt&;ra zachęcała młode osoby do spotykania się ze znajomymi poza siecią – w prawdziwym świecie. W tym kontekście powstało też kilka aplikacji, kt&;re zachęcają do wchodzenia ze znajomymi w interakcję poza siecią. Jedna z nich – LetsMeetApp – została stworzona przez Polak&;w. Ketchuppp, aplikacja o podobnych założeniach, powstała w Holandii.

Drugi istotny trend jaki dało się zaobserwować to walka sieci reklamowych o wykorzystanie danych o użytkownikach podczas dostarczania im reklamy. Najpierw Apple uniemożliwił reklamodawcom identyfikację użytkownik&;w za pomocą r&;żnych zmiennych typu "MAC Address urządzenia", zastępując wszystko swoim identyfikatorem Advertiser ID (AID). Potem Google zaczęło szyfrować wyniki wyszukiwań swoich użytkownik&;w. Oczywiście wszystko pod zasłoną zwiększenia prywatności użytkownik&;w, ale wiadomo, że chodziło o gromadzone o użytkownikach dane audience, dzięki kt&;rym p&;źniej można wyświetlić im bardziej dopasowaną reklamę.

Dane o użytkownikach gromadzone są w trzech obszarach: demografia, intencje i zainteresowania. Wiadomo, że wcześniej wszyscy gromadzący dane w zakresie intencji robili to na podstawie tzw. referer&;w – analizowali skąd użytkownik przyszedł do nich na stronę. Jeżeli był to Google, sprawdzali co wpisał w wyszukiwarce zanim do nich trafił. Google rozpoczynając szyfrowanie uniemożliwił odczytywanie tych informacji przez zewnętrzne firmy i sam położył na tym łapę. W tym samym kontekście nastąpiło też połączenie sieci reklamy audience Google oraz Facebooka. Facebook ma bowiem najlepszą bazę pod kątem demografii  i zainteresowań użytkownik&;w, a Google najlepiej zna ich bieżące intencje. £ącząc swoje siły pokryli trzy najważniejsze obszary: demografia, intencje i zainteresowania. Wcześniej Facebook m&;gł kupować dane o intencjach od zewnętrznych dostawc&;w, z pominięciem Google. Jednak, gdy Google zaczęło szyfrować wyniki, Facebook musiał się „dogadać”, żeby mieć dostęp do bardzo istotnych z ich punktu widzenia danych. Ten alians reklamowy Google i Facebooka pokazuje jeszcze jedną rzecz, że Google stracił trochę wiarę w swoją sieć społecznościową Google+. Gdyby tak nie było, nie szedłby na żadne kompromisy i nie dogadywał się Facebook.

Trzeci istotny trend 2013 roku to wyjście Internetu do świata fizycznego. Wprowadzanie przez Apple iBeacon, urządzeń umożliwiających precyzyjną nawigację wewnątrz pomieszczeń oraz promowanie tego standardu gdzie się da pokazuje, że w 2014 roku będzie to coś istotnego. Związane jest to z tak zwanym marketingiem sąsiedztwa – proximity marketing, czyli możliwością wysyłania komunikat&;w reklamowych do użytkownik&;w znajdujących się w pobliżu jakiejś lokalizacji. Oczywiście nie będzie to robione w spos&;b tak nachalny, jak chociażby wysyłane kiedyś przez sieć ProxyAd reklamy Bluetooth w centrach handlowych w Polsce. W czasach reklamy audience najbardziej istotne będą same dane z iBeacons – reklamodawca będzie wiedział, że w sklepie oglądam konkretny produkt, a swoją reklamę będzie m&;gł skierować do mnie p&;źniej, kiedy będę w domu przed komputerem. Rok 2014 powinien przynieść wiele cywilizowanych form reklamowych i dopasowanie reklamy do rzeczywistych zainteresowań i potrzeb odbiorcy.

Nie można zapominać też o trendzie niezwiązanym z samymi urządzeniami, kt&;rych używają konsumenci, ale z infrastrukturą telekomunikacyjną. Ponieważ coraz więcej danych przesyłanych jest przez użytkownik&;w, a są one coraz cięższe (oglądane film&;w video, zdjęcia w wysokiej rozdzielczości etc.), wszyscy operatorzy kom&;rkowi muszą modernizować swoje sieci. Operator sieci Play na koniec 2013 roku zaczął wprowadzać sieć LTE – niestety nie obyło się bez problem&;w technicznych i niezadowolonych konsument&;w. Był to też kolejny rok spadku ARPU (średnie przychody na użytkownika / ang. Average Revenue Per User) w sieciach operator&;w kom&;rkowych. Mają oni obecnie dosyć spory problem – z jednej strony muszą inwestować w infrastrukturę grube miliardy złotych, żeby obsłużyć ciągle rosnące obciążenie sieci, a z drugiej strony spadają im przychody z usług, kt&;re świadczą. W roku 2013 żaden z operator&;w nie pokazał nic przełomowego w zakresie wyjścia z tej sytuacji. Desperackie i chaotyczne ruchy operatora sieci Plus, kt&;ry od inteligentnych dom&;w, przez płatności mobilne przeszedł do sprzedaży ubezpieczeń pokazują, z jak dużym wyzwaniem będą musieli się zmierzyć operatorzy kom&;rkowi w 2014 roku. Tylko Orange można pochwalić za krok we właściwym kierunku w 2013 roku. Operator stwierdził, że swoją zbyt przeciążoną sieć kom&;rkową można wesprzeć własną siecią Wi-Fi. Rozpoczął więc intensywną promocję swoich własnych FunSpot&;w, czyli HotSpot&;w Wi-Fi. Ta alternatywna dla sieci kom&;rkowej infrastruktura docelowo pewnie przejmie część ruchu od sieci kom&;rkowej. Zakładając, że i tak użytkownicy większość ruchu kom&;rkowego generują z pomieszczeń zamkniętych, gdzie potencjalnie jest jakaś sieć Wi-Fi to ruch ten wydaje się bardzo strategiczny. W obszarze niezależnych sieci Wi-Fi pojawili się niedawno r&;wnież nowi gracze. Pierwszym z nich była sieć FreeHotSpot oferująca darmowy dostęp do Wi-Fi gościom restauracji i kawiarni z wieloma benefitami dla właściciela lokalu. Tuż po jej starcie pojawiła się sieć SocjalWiFi, kt&;ra oferuje darmową sieć  Wi-Fi w zamian za promocję danego lokalu na Facebooku.

Dynamika zmian w 2013 roku była olbrzymia i tego samego można się spodziewać w roku 2014. Internet przenosi się na urządzenia mobilne, a rynek on-line zmierza w kierunku podziału pomiędzy 3 graczy: Apple, Google i Facebook. Microsoft walczy dzielnie, ale romans z Nokią chyba nie był dobrym pomysłem. Coraz trudniej jest się też przebić z nowymi rzeczami w gąszczu codziennie pojawiających się setek nowych aplikacji na telefony kom&;rkowe. W samym tylko AppStore, kt&;ry jest bardzo selektywny, jest już ponad 1 mln aplikacji. W kolejnych latach hegemonia dużych podmiot&;w będzie się tylko umacniać, a wszystko, co ciekawe, i tak finalnie zostanie kupione przez jednego z wielkiej tr&;jki.

Autorem komentarza jest Piotr Surmacki, tw&;rca aplikacji LetsMeetApp

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Miliard złotych preferencyjnych kredytów od Pekao dla mikro i małych firm

 Miliard złotych preferencyjnych kredyt&;w od Pekao dla mikro i małych firm

Bank Pekao podpisał z Europejskim Funduszem Inwestycyjnym (EFI) nową umowę poręczeniową w ramach unijnego programu „Konkurencyjność i Innowacja”. Dzięki tej umowie Bank Pekao będzie m&;gł udostępnić polskim mikro i małym przedsiębiorstwom kredyty preferencyjne o łącznej wartości 1 miliarda złotych.

 Podpisana w dniu 7 listopada umowa stanowi kontynuację dw&;ch um&;w poręczeniowych, kt&;re Bank realizował do końca października 2013 roku. Pekao udzieliło prawie 4 tysięcy kredyt&;w o wartości 925 milion&;w złotych, z czego ponad tysiąc kredyt&;w udzielono firmom rozpoczynającym działalność.

 – Preferencyjne kredyty we wsp&;łpracy z EFI to większa dostępność i bardziej atrakcyjne warunki finansowania dla mikro i małych firm oraz wymierne efekty dla wsparcia ich rozwoju i innowacji – m&;wi  Grzegorz Piwowar, Wiceprezes Banku Pekao SA.

 Dlatego już od kilku dni w oddziałach Banku na terenie całego kraju są ponownie dostępne preferencyjne kredyty inwestycyjne oraz kredyty obrotowe dla firm rozpoczynających działalność gospodarczą.

 Z kredyt&;w inwestycyjnych z poręczeniem EFI mogą korzystać mikro i małe firmy o rocznych przychodach do 20 milion&;w złotych. Maksymalna kwota kredytu wynosi 3 miliony euro. Kredyty obrotowe są z kolei skierowane do mikroprzedsiębiorstw, kt&;re działają na rynku nie dłużej niż 2 lata. Zgodnie z podpisaną umową z EFI, maksymalna kwota kredytu dla start ups wynosi 20 tysięcy złotych.

 – Cieszymy się, że realizowane przez nas programy wypełniają lukę w zakresie unijnego finansowania dla firm. Unijne dotacje z obecnego budżetu już praktycznie się skończyły, a na nowe programy musimy jeszcze poczekać kilka miesięcy – zauważa G. Piwowar.

 Preferencyjne warunki kredyt&;w z poręczeniem EFI w Banku Pekao:

    Bezpłatne poręczenie EFI, kt&;re zabezpiecza 50% kapitału i odsetek kredytu przez okres 10 lat,
    Korzystniejsze oprocentowanie – niższe o co najmniej 0,4% punktu proc. od standardowego,
    Przy kredytach inwestycyjnych  – mniejsze wymagania w zakresie wkładu własnego (minimum 15%) oraz wymagane zabezpieczenie wyłącznie na przedmiocie finansowania,
    Dla kredyt&;w obrotowych do 10 tysięcy złotych poręczenie EFI jest jedynym wymaganym zabezpieczeniem,
    Prosty spos&;b ustanawiania poręczenia – bez żadnych dodatkowych dokument&;w po stronie firm,
    Poręczenia EFI nie stanowią pomocy publicznej,

Od września w ofercie Banku są także dostępne preferencyjne kredyty inwestycyjne i obrotowe dla małych i średnich przedsiębiorstw oraz dużych firm zatrudniających do 500 os&;b w ramach unijnego programu Risk Sharing Instrument. Celem tego programu jest wsparcie działalności badawczo-rozwojowej i innowacyjnej polskich firm. Budżet tego programu wynosi 331 milion&;w złotych.

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Miliard złotych preferencyjnych kredytów od Pekao dla mikro i małych firm

 Miliard złotych preferencyjnych kredyt&;w od Pekao dla mikro i małych firm

Bank Pekao podpisał z Europejskim Funduszem Inwestycyjnym (EFI) nową umowę poręczeniową w ramach unijnego programu „Konkurencyjność i Innowacja”. Dzięki tej umowie Bank Pekao będzie m&;gł udostępnić polskim mikro i małym przedsiębiorstwom kredyty preferencyjne o łącznej wartości 1 miliarda złotych.

 Podpisana w dniu 7 listopada umowa stanowi kontynuację dw&;ch um&;w poręczeniowych, kt&;re Bank realizował do końca października 2013 roku. Pekao udzieliło prawie 4 tysięcy kredyt&;w o wartości 925 milion&;w złotych, z czego ponad tysiąc kredyt&;w udzielono firmom rozpoczynającym działalność.

 – Preferencyjne kredyty we wsp&;łpracy z EFI to większa dostępność i bardziej atrakcyjne warunki finansowania dla mikro i małych firm oraz wymierne efekty dla wsparcia ich rozwoju i innowacji – m&;wi  Grzegorz Piwowar, Wiceprezes Banku Pekao SA.

 Dlatego już od kilku dni w oddziałach Banku na terenie całego kraju są ponownie dostępne preferencyjne kredyty inwestycyjne oraz kredyty obrotowe dla firm rozpoczynających działalność gospodarczą.

 Z kredyt&;w inwestycyjnych z poręczeniem EFI mogą korzystać mikro i małe firmy o rocznych przychodach do 20 milion&;w złotych. Maksymalna kwota kredytu wynosi 3 miliony euro. Kredyty obrotowe są z kolei skierowane do mikroprzedsiębiorstw, kt&;re działają na rynku nie dłużej niż 2 lata. Zgodnie z podpisaną umową z EFI, maksymalna kwota kredytu dla start ups wynosi 20 tysięcy złotych.

 – Cieszymy się, że realizowane przez nas programy wypełniają lukę w zakresie unijnego finansowania dla firm. Unijne dotacje z obecnego budżetu już praktycznie się skończyły, a na nowe programy musimy jeszcze poczekać kilka miesięcy – zauważa G. Piwowar.

 Preferencyjne warunki kredyt&;w z poręczeniem EFI w Banku Pekao:

    Bezpłatne poręczenie EFI, kt&;re zabezpiecza 50% kapitału i odsetek kredytu przez okres 10 lat,
    Korzystniejsze oprocentowanie – niższe o co najmniej 0,4% punktu proc. od standardowego,
    Przy kredytach inwestycyjnych  – mniejsze wymagania w zakresie wkładu własnego (minimum 15%) oraz wymagane zabezpieczenie wyłącznie na przedmiocie finansowania,
    Dla kredyt&;w obrotowych do 10 tysięcy złotych poręczenie EFI jest jedynym wymaganym zabezpieczeniem,
    Prosty spos&;b ustanawiania poręczenia – bez żadnych dodatkowych dokument&;w po stronie firm,
    Poręczenia EFI nie stanowią pomocy publicznej,

Od września w ofercie Banku są także dostępne preferencyjne kredyty inwestycyjne i obrotowe dla małych i średnich przedsiębiorstw oraz dużych firm zatrudniających do 500 os&;b w ramach unijnego programu Risk Sharing Instrument. Celem tego programu jest wsparcie działalności badawczo-rozwojowej i innowacyjnej polskich firm. Budżet tego programu wynosi 331 milion&;w złotych.

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *