Koniec lockdownu – połowa przedsiębiorców bez pomocy państwa!

Niestety, w socjalistycznej gospodarce centralnie planowanej, zadekretowana z góry post_date – rzecz święta. Tak więc 31 maja, w dniu, w którym w cudowny sposób podawana oficjalna liczba zakażeń spadła chwilowo do 200 i zanotowano jedynie 3 przypadki śmiertelne (w porównaniu do 300-440 i 10-17 śmiertelnych dziennie przez 7 dni poprzedzających) odtrąbiono na wszystkie strony świata koniec zagrożenia.

Pozwolono zdjąć maseczki, otworzono sklepy a w następnych fazach punkty usługowe i gastronomię, życie wróciło do normy. Mało kto przejął się faktem, że… zapomniano się spytać wirusa o zdanie w temacie. W efekcie ciągu kolejnych dni po „cudownym” 31 maja notowano dziennie 300-600 przypadków zakażeń i do 23 śmiertelnych.

Powód wycofania się z ograniczeń był jednak inny, o wiele bardziej prozaiczny: skończyła się kasa. Państwo nie było już w stanie dalej finansować stojącej gospodarki. Tym
bardziej że finansowanie odbywało się w sposób chaotyczny, nie zawsze trafiając do rąk naprawdę potrzebujących. Owszem, uruchamiane są kolejne środki, te jednak
nie pochodzą już z koszmarnie zadłużonego budżetu (prawie 40 mld zł rdr na koniec czerwca, czyli z uwzględnieniem 8 miesięcy „równoważonego” i 4 kryzysowych miesięcy), ale z funduszy UE.

@@

Zamknięcie każdego etapu skłania nas do podsumowań

Interesujące jest, jakie w okresie owych 3 miesięcy były efekty działań pomocowych rządu i jaka ocena ich, przez przedsiębiorców. Podjęła się tego zadania „Rzeczpospolita” w numerze z 29.05, zestawiając ze sobą 3 statystyki.

Już pierwsza z nich budzi zdziwienie co do poziomu przemyślenia podejmowanych działań. Otóż bowiem wg danych BCC z 25 maja aż 54 proc. przedsiębiorców w ogóle nie skorzystało w ciągu 3 miesięcy z jakiejkolwiek pomocy państwa związanej z kryzysem COVID. Przecież tylko drobna część z nich to firmy, którym jakiekolwiek (nawet przyznawana bez spełniania większych warunków poza odczuwaniem skutków pandemii pożyczka) dofinansowywanie nie przysługiwało. Podana statystyka wskazuje rozmiar bałaganu i biurokratycznych utrudnień, jakie piętrzyły się przed osobami prowadzącymi działalność, w ramach całego procesu.

Rozmiar tak duży, że część z nich zniechęcił w ogóle do ubiegania się o wsparcie, a innym wstrzymał wypłatę zapomogi o co najmniej 2 miesiące (pisząc te słowa miesiąc po przeprowadzonym sondażu, wiem, że dosłownie „na dniach” – czyli prawie miesiąc po odwołaniu lockdownu, a prawie 4 miesiące po jego wprowadzeniu ruszyły dopiero szersze wypłaty pożyczek).

Kolejna statystyka, sporządzona przez ING Bank Śląski pokazuje skalę pomocy w porównaniu do innych dużych krajów regionu. Jak widać, wśród najbliższych sąsiadów okazaliśmy się krajem angażującym w pomoc najmniejszy procent PKB, jednak najhojniej rozdającym kasę „za darmo”. Fajnie jest dostać i nie musieć oddać, ale warto by pomyśleć o takim wsparciu, które wyprowadzi firmy na prostą, żeby mogły zarobić na jego zwrot. Przecież i tak to nasze pieniądze, tyle że oddamy je w podatkach.

Z ostatniej statystyki, sporządzonej na podstawie danych Ministerstwa Rozwoju, na dzień 27.05 możemy się dowiedzieć, ile podmiotów wystąpiło o dany rodzaj wsparcia. Dla MR głównym powodem do dumy będzie tutaj ilość gotówki wpompowanej w gospodarkę, dla mnie – jakie formy wsparcia były naprawdę potrzebne, a które nie cieszyły się powodzeniem, a więc szkoda było na nie zarówno czasu, jak i pieniędzy.

Nie szukając super dokładnych statystyk liczby firm (i tak nie wszyscy zarejestrowani przedsiębiorcy mieli prawo do świadczeń) założyłem, że większość spośród około 900 tys. mikro, małych i średnich przedsiębiorstw zatrudniających co najmniej 1. pracownika i co najmniej ¾ spośród około 1,8 mln „samozatrudnionych” (osób fizycznych niezatrudniających pracowników) mogła występować przynajmniej o 2 podstawowe świadczenia.

Okazuje się, że gros z uprawnionych złożyła lub najprawdopodobniej złoży (czas na to był jeszcze przez kolejny miesiąc) wniosek o umorzenie zaległości w ZUS. Podobnie, ponad połowa uprawnionych skorzysta z mikropożyczki, a znakomita większość samozatrudnionych (tam liczbę uprawnionych blokowały limity) z postojowego. Powyższe świadczenia (poza rozdawaną „jak leci” mikropożyczką, która okazała się mikrodarowizną) odzwierciedlały, choć w minimalnej skali, moje postulaty pomocy przez m.in. zawieszenie poboru podatków (umorzono ZUS) oraz wypłatę odszkodowań firmom, które zmuszone były do zaprzestania działalności (postojowe, choć… groszowe, i każdemu po równo, więc w żaden sposób niewyczerpujące tematu).

Jak się okazuje, pozostałe formy zostały przez przedsiębiorców praktycznie niewykorzystane, co oznacza, że w znacznym stopniu było to wsparcie niepotrzebne, wprowadzające tylko dodatkowy bałagan, i odciągające fundusze od pomocy realnej. Podobnie, z uzyskiwanych przeze mnie wiadomości, dzieje się z większością środków przeznaczonych na wsparcie PFR, które w kwotach bezwzględnych są o wiele wyższe, ale trafiają tylko do nielicznych i „czekają na chętnych”.

Niepełny obraz sytuacji

Podsumowanie nie jest pełne. Pierwszy powód jest prozaiczny, dane zebrano na koniec „ustawowego okresu pandemii”, a wnioski pomocowe są nadal składane. Drugi – mogący mieć o wiele gorsze skutki dla budżetu: wbrew wskazywanej przeze mnie (vide artykuł „Liberalizm w dobie kryzysu – czy przedsiębiorcom potrzebna jest pomoc?” z kwietniowego wydania Gazety MŚP) potrzebie rekompensaty dla firm zamkniętych z mocy prawa, w interesie ogółu (m.in. branże: turystyczna i hotelarska, kulturalno-rozrywkowa, eventowa, gastronomiczna, transportowa i podobne) nie poczyniono żadnych znaczących ruchów w tym zakresie, poza wspomnianym, śmiesznie małym dla poważnych przedsiębiorców, postojowym.

Tym firmom należy się odszkodowanie i będą się o nie dopominać na drodze prawnej. Pierwsze pozwy wobec skarbu państwa już mają miejsce, a szanse na wygranie spore. Wymagają jednak nakładów finansowych i czasu, które nie wszyscy przedsiębiorcy posiadają.
To też rodzaj wsparcia przedsiębiorców. Będą się ubiegać o to, czego nie dostali w drodze ustawowej. Część z nich, ale tylko najzamożniejsi i najwytrwalsi, otrzyma „swoje” poprzez batalie sądowe. Czy jednak takie działanie państwa będzie mile wspominane przez poszkodowanych?
Czy jest równym traktowaniem wszystkich graczy na rynku, gdy rekompensaty „wyszarpią” tylko ci, których będzie na to stać, a najsłabsi zostaną po prostu okradzeni?

Nie należy się zatem dziwić, że po raz kolejny polscy przedsiębiorcy czują się „zostawieni na lodzie”, a 68 proc. z nich nie uważa otrzymanego wsparcia za wystarczające. Nie da się jednak ukryć, że takie podejście rządzących, w których większość przedsiębiorców została mniej lub bardziej „wykiwana”, z czego praktycznie połowa całkowicie, wynika z braku silnej reprezentacji zawodowej tej grupy.

Autor: licencjonowany doradca podatkowy (nr 1030). Prezes zarządu Okulscy Księgowość Sp. z o.o. Propagator przedsiębiorczości. Wykładowca Uczelni ASBIRO, Uczelni £azarskiego, Akademii Leona Koźmińskiego, Politechniki Warszawskiej i.in. W latach 2013-2014 Ekspert podatkowy ZPP.
Współtwórca grupy „Nowoczesna Przedsiębiorczość” nawołującej do prowadzenia liberalnej polityki proprzedsiębiorczej w Polsce

Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *